2009-04-07

ROZRYWKA

Wywiad z Włodkiem Pawlikiem

Pierwszą płytą Pawlika jaką usłyszałem, był wydany przed wielu laty solowy „Quasi Total”. Do dzisiaj często sięgam po ten winyl. Nie mam wątpliwości, że i tym razem spod palców Włodka popłynie magia. Spędziliśmy niemal całe popołudnie w mieszkaniu na warszawskiej Woli, tuż obok Muzeum Powstania Warszawskiego. Rozmowa toczyła się niespiesznym tempem, powoli zachodziło słońce i ostatnie zdania padały w całkowitych ciemnościach.

Marek Romański: Opowiedz o swoich pierwszych wspomnieniach związanych z muzyką.

Włodek Pawlik: Wychowałem się w rodzinie muzycznej. Można więc zaryzykować stwierdzenie, że wyssałem ją z mlekiem matki.
Ojciec do tej pory przechowuje moje pierwsze kompozycje (miałem wtedy 4- 5 lat). Jak sobie teraz uświadamiam, zapisem nutowym posługiwałem się chyba wcześniej niż alfabetem.

MR: Kto był dla Ciebie wówczas wzorem?

WP: Mój ojciec, człowiek bardzo utalentowany. Uczył mnie wszystkiego- gry na skrzypcach, saksofonie, flecie… a nawet trąbce. Sam jest multiinstrumentalistą – gdy był w sile wieku (ma teraz 82 lata) grał biegle na skrzypcach, trąbce, saksofonie, a na dodatek pracował jako dyrygent i aranżer.

MR: Kiedy pojawił się jazz?

WP: Urodziłem się w czasach kiedy jazz był muzyką popularną. Swing królował w rozgłośniach i na parkietach całego świata, również w Polsce. Słynne polskie zespoły taneczne jak choćby orkiestra Wicharego czy Walaska, Kabaret Starszych Panów z muzyką Wasowskiego (także swingową) wypełniały programy radiowe i telewizyjne lat 50-tych i 60-tych. Jazz, to wtedy również muzyka filmowa- m.in. Michel Legrand, Krzysztof Komeda czy Davies. Pamiętam, jak bardzo podobała mi się w dzieciństwie piosenka Marii Koterbskiej „Brzydula i rudzielec”. To był czysty swing. Muzyka jazzowa była zjawiskiem powszechnym, jako ważny element kultury tamtych lat. Oczywiście, jak każdy gatunek miał wtedy i ma do tej pory wiele odcieni. Bywał bardzo komercyjny, i bardzo ekskluzywny. Obok Coltrane’a w tym samym czasie działał zespół Benny Goldmana. W Polsce np. mieliśmy awangardowego Stańkę i zespół „Chałturnik. Inna sprawa, że nawet wtedy, gdy zacząłem poważniej podchodzić do grania jazzu, nie uważałem tej muzyki za jedyną drogę artystycznego rozwoju.

MR: Jedna rzecz mnie w tym frapuje. W 1977 r. dostałeś nagrodę na konkursie Jazz nad Odrą we Wrocławiu. W tym samym roku byłeś też laureatem Ogólnopolskich Przesłuchań Pianistów w Opolu. A pierwsza Twoja autorska płyta ukazała się dopiero w roku 1987.

WP: W międzyczasie ukończyłem klasyczne studia pianistyczne na Akademii Muzycznej w Warszawie. Ale jazz się zawsze za mną włóczył. Powód był banalnie prosty, miałem wrodzoną łatwość improwizowania.

MR: Niebawem ukaże się Twoja najnowsza płyta – solowy recital. Jaki repertuar znajdzie się na tym albumie? Czy to są starsze kompozycje, czy też nowe rzeczy?

WP: Nagrałem około trzech godzin muzyki. To w gruncie rzeczy spontaniczna improwizacja. Takie było zresztą moje założenie podczas sesji, żeby jak najmniej ustalać wcześniej i tworzyć muzykę tu i teraz.

MR: Po prostu wszedłeś do studia i powiedziałeś to, co Ci w duszy grało?

WP: Właśnie tak. Podczas grania pozwoliłem płynąć muzyce, która powstawała na bieżąco, gdzieś głęboko w zakamarkach mojej wyobraźni.

MR: Jak wobec tego masz zamiar promować tę płytę podczas koncertów?

WP: Na koncertach będę raczej promował ideę spontanicznego, improwizowanego tworzenia, niż odtwarzał konkretne utwory czy tematy. Myślę, że będzie to dodatkowym magnesem dla słuchaczy, ponieważ za każdym razem będą mogli być świadkami czegoś nowego i niepowtarzalnego.

MR: Czy jakość dźwięku ma dla ciebie duże znaczenie?

WP: Oczywiście. Jeśli muzyk traktuje swój zawód poważnie, to dąży do perfekcji grając i nagrywając na najlepszych instrumentach, dobierając najwyższej jakości sprzęt nagraniowy i odpowiednich ludzi do realizacji ścieżki dźwiękowej. Wiele mówi się o technice, mikrofonach i przetwornikach, ale nie mniej ważny jest dobór instrumentu, którego brzmienie jest tak naprawdę punktem wyjścia. Fortepiany różnią się między sobą i to zasadniczo. „Steinway” z S1 miał ciemną i głęboką barwę. Myślę, że to zostało wiernie oddane na płycie, która za chwilę opuści tłocznię. Ale jakość dźwięku jest związana przede wszystkim z wrażliwością wykonawcy.

MR: Jako kompozytor i pianista wolisz pracować w zespole, czy solo?

WP: Moje solowe koncerty czy nagrania są bardzo osobiste, jest to dialog z samym sobą. Natomiast praca z zespołami jest wielowymiarowa. Np. grając ze swoim trio mam uzasadnioną pewność uczestnictwa w kreowaniu muzyki, na którą mają również wpływ moi partnerzy.
Jako pianista i kompozytor korzystam z możliwości tworzenia muzyki na różnych płaszczyznach. Moja natura nie pozwala mi na zawężenie się do jednej stylistyki, czy też trzymania się kurczowo wcześniej sprawdzonej koncepcji. Dlatego ciągle szukam nowych wyzwań, również jako kompozytor.

MR: Ostatnio pracowałeś nad muzyką do filmu. Słyszałem, że było to wielkie przedsięwzięcie…

WP: Skomponowałem ostatnio ścieżkę dźwiękową do filmu „Within the Whirlwind”. 60 minut muzyki. Miałem przyjemność współpracować z wybitną reżyserką Marleen Gorris (laureatka Oscara). Fantastyczna przygoda. Czekam z niecierpliwością na premierę na Festiwalu Filmowym w Berlinie, w lutym 2009.

Włodek Pawlik
„GRAND PIANO”
Marek Romański







Komentarze (0)

Copyright by Daniel Feist & Bartek Kozar